O dziewiczych rumieńcach w "Why R U?" i "Love by chance"

Zacznijmy od Why R U?.
Całkiem niegłupi koncept wyjściowy: dziewczyna pisze nowelki BL, w rolach głównych umieszcza swego brata i kolegów ze szkoły. Opowiadania cieszą się sporą popularnością. Brat dowiaduje się o wątpliwej sławie, jaką zgotowała mu siostra, oczywiście jest rozgniewany i każe usunąć opowiadanie z Internetu. Niestety, w wyniku sprzeczki rodzeństwa, fałszywie przysięga, za co ma spotkać go kara i cały scenariusz z noweli ma się spełnić w jego życiu. Ha! Pomysł dobry, ale niestety niewykorzystany. Poza początkowymi odcinkami, kiedy sporo humoru wprowadzała ta "złowieszcza przepowiednia", potem koncept rozmył się w klasycznym romansie. A szkoda.
W Why R U? mamy dwie główne pary: Zon (przeklęty brat) i Saifah oraz Tutor i Fighter.
Pierwsza para tak słodka, niewinna i dziecinna, że traciłam do nich cierpliwość. Miłe chłopaki, momentami nawet zabawni, ale jednak nie na moje nerwy.
Za to druga para... Ho! Ho! Ho! Tu to się działo i było ciekawie. Właściwie to Tutor i Fighter uratowali całe show, bez nich odpuściłabym sobie oglądanie, albo tylko szybko "przeleciałabym" przez odcinki. Postacie drugoplanowe miłe, ale namnożone na potęgę, kolejne wątki poboczne też rozmnożone niepotrzebnie, bo nie wnoszą wiele w wątek główny, spokojnie można wyciąć. Gościnny występ Tharna i Type'a fajny, ale to tylko ozdobnik. Scenariusz nierówny - jedne wątki dobre, mocne, sensownie poprowadzone, inne tak infantylne i banalne, że zęby bolą np. miejsce pracy Tutora - kawiarnia prowadzona przez czarnego geja. Co to miało być i co to miało znaczyć? Taki kwiatek do kożucha. Ale ogólnie nie jest to zła drama BL. Jest to całkiem fajna drama BL, jednak ma braki z jednej strony i nadmiar z drugiej. Wystąpił przerost formy nad treścią i ubolewam nad tym właśnie ze względu na fajnie poprowadzony wątek Tutora i Fightera.
Jak to bywa w dramach, chłopcy najpierw się nie lubią, potem się zbliżają, a potem się lubią i dają czadu! Oj!, dali piękny popis namiętności, muszę przyznać, że to było odważne, ogniste i inspirujące. Nie pobili Tharna i Type'a, ale byli blisko. Bardzo blisko :)

Ale ja nie o tym dziś chciałam...
 Oglądałam sobie Why R U?, oglądałam, przyglądałam się aktorom, przyglądałam i nagle naszło mnie było natchnienie, by zakrzyknąć słowami Mistrza:
 Jakiż to chłopiec piękny i młody,
Jaka to obok dziewica,
Brzegami sinej Świtezi wody
Idą przy świetle księżyca?

tfu... nie tak...

Jakiż to chłopiec piękny i młody,
I jakaż to z niego dziewica,
Brzegami morza nieśmiało brodzi
I przed słońcem chroni lica?

Cóż mnie natchnęło? Oczywiście Święta Dziewica, czyli Tutor czyli Saint.
Na początku poznajemy milusińskiego, grzecznego studenta pierwszego roku. Najmilszy z najmilszych, najsłodszy z najsłodszych. Bardzo dobrze się uczy, pracuje w kawiarni i jako korepetytor, sam się utrzymuje i jeszcze wspomaga finansowo rodzinę, zawsze uprzejmy, przyjacielski, każdemu pomoże,  wierny, lojalny. Do kompletu niewinny, lekko naiwny i łagodny. Ogólnie cud, miód i orzeszki :) Ba! do tego jest wysoki, zgrabny i ma buźkę anioła, śliczną niczym poranek, z usteczkami miękkimi i namiętnymi, wprost stworzonymi do całowania. Oczęta sarnie i pełne wyrazu. Lica blade i gładkie. Kibić wysmukła, pierś powabna, acz męska, jakby z alabastru toczona.
I co zrobić z takim okazem?
Przelecieć.
Zdecydowanie przelecieć.
I tu przy naszej Świętej Dziewicy ujawnia się kolejny ciekawy aspekt - posągowa Joanna d'Arc to tak naprawdę Lolita. Ha! Ależ się byłam zdziwiłam.
Tak wygląda podstępny atak Świętego:
 

Fakt, że Tutor nie przypomina wczesno-nastoletniej dziewczynki, ale kusi swą (teoretyczną!) delikatnością zupełnie, jak ona. Niby takie niewiniątko, co to nigdy z nikim, ale gdy przychodzi co do czego, to Fighter nie ma z nim żadnych szans. I to jest naprawdę fajnie poprowadzony wątek. Te dwa oblicza Dziewicy są bardzo przyjemnie rozegrane i dostarczyły mi sporo uciechy. Podobało mi się, gdy Tutor wysuwał pazurki. 

Wsadzę jednak do tej beczki miodu, łyżkę dziegciu - warsztat aktorski i manieryzm Sainta momentami mocno mnie drażniły. Mocno. To spuszczanie oczków, te zalotne spojrzenia spod rzęs, to łaszenie się, jak bezwstydna kotka, to była przesada. Izabela Łęcka mogła się tak zabawiać, nie chłopak z XXI wieku. Trudno, jakoś to przeżyłam. A nawet stwierdziłam w pewnym momencie, że mogło być gorzej i całe szczęście, że jednak nie było źle.

A wszystko przez to, że po Why R U? obejrzałam Love by chance. O, rajuśku!
Sama historia całkiem dobra. Tym bardziej, że jako "poboczna kontynuacja" TharnType wyjaśniła mi kilka wątków. Ale o tym później. Wracając do Sainta...
O, rajuśku! Saint jako Pete był mega denerwujący. No dobra - bogaty, wrażliwy, pod kloszem chowany, życia się nie nauczył, opieki potrzebował - no dobra, rozumiem. Ale to stężenie niewinnych i nieśmiałych spojrzeń, gestów, uśmiechów w przeliczeniu na minutę filmu jest zabójcze. Można zejść na cukrzycę.
Jak na mój gust Pete, jako postać, został przerysowane i zanurzony w lukrze. I to Saint nabroił, bo wystarczyłaby sama jego niewinna fizis, żeby zagrać miłego, nieśmiałego chłopca, po co się wdzięczył w tych wszystkich słodkich minkach? Jest możliwość, że mu kazali (reżyser np) :) Ale i tak przesadził. 
Dlatego cieszę się, że w Why R U? już wyluzował i nie "zalukrował" Tutora. Ufff!, co za ulga. Fakt, że jest to postać o dynamiczniejszym charakterze, ale i ją można było ubić za pomocą mega słodyczy. Znacie Szeregowego? Wiecie do czego może doprowadzić uber słodycz?
Na szczęście nic takiego się nie stało.

W Love by chance sytuację uratował partnerujący Saintowi Perth czyli Ae. Chłopak podobał mi się i jako postać i jako aktor. Naprawdę zdolny młodzieniec, chętnie obejrzę go w innych produkcjach.
W Why R U? też się Saintowi poszczęściło, bo partnerujący mu Zee jest naprawdę interesującym młodym mężczyzną. Momentami, gdy się uśmiechał przypominał mi Mew :)

Wracając do Love by chance.
Zaskakująco dojrzały i sympatyczny Type się tu wyłania, taki mentor dla zagubionych chłopców. I słusznie też czułam po TharnType, że polubią się z Tarem i będą się wspierać. Szkoda, że Tharn "się  nie pokazał".
Wątek Tara i jego brata Tuma. Oglądając TharnType wzruszyła mnie ich braterska więź, ale też poczułam ukłucie niepokoju, że jakoś za bardzo zaborcza i czuła jest ta więź. Stwierdziłam jednak, że może mi się tak tylko wydaje i w Tajlandii to oni tak mają i nie drążyłam tematu. A tutaj się dowiaduję, że to, co mnie ukłuło, to słusznie mnie kłuło. Muszę przyznać, że wątek ciężki do przełknięcia, bo nawet jeśli to bracia przyrodni, to jak bardzo przyrodni - spokrewnieni przez jednego rodzica czy po prostu z różnych rodziców i niespokrewnieni? Jeśli ktoś może mi podpowiedzieć jak to jest w tym wątku, bo mi chyba coś uciekło, to będę wdzięczna. Tak czy siak cały czas słyszę o braterstwie, a tu nagle dostaję po głowie miłością erotyczną. Brrrr... zmroziło mnie. Ma ten Tar pecha.
Wątek Techno. Noż, ja pierdolę! Nie powiem inaczej. Jak można mi tak Techno sponiewierać?! A taki mi się uroczy ten wątek wydawał w TharnType, taki słodziutki, a tu ta mała ździra zgwałciła Techno i jeszcze mu wmawia, że sam chciał. Noż.....! Pojechane grubo. A Techno taki kochany, taki miły chłopak, takie ma serce szczere, a tu takie nieszczęście... Zaczynam nie lubić pomysłów Mame. Przesadza.
W wątkach pobocznych też przewija się molestowanie w drużynie piłkarskiej. 
No... chyba że... to nie jest w Tajlandii nic takiego nadzwyczajnego. Chodzi mi o przemoc seksualną różnego typu. Odnoszę wrażenie, chyba nawet słuszne, że mają tam duży problem z seksualnymi nadużyciami, molestowaniem i gwałtami. Bardzo niepokojący obraz. Dla mnie Europejki, wychowanej w poszanowaniu cudzej intymności, takie "łatwe" podejście do spraw nadużyć seksualnych, jest nie do przyjęcia. Wiem, że to tylko dramy, bajki, ale one w jakiś sposób oddają rzeczywistość. Kiedy widz widzi, że taki Lhong czy Kengkla nie zostali właściwie ukarani, to może odnieść wrażenie, że  gwałt to nic takiego, taki wstęp do miłości. Serio? Brrr... to nie na moje nerwy. Jeszcze w TharnType umiałam to sobie logicznie wyjaśnić, bo prowadziło do niegłupiego i logicznego końca, ale w Love by chance już tego sensu nie widzę. Zupełnie bez sensu.

Sama historia nie jest zła, dobrze się ogląda, zwłaszcza wątek Cana i Tina - bardzo dobrze, że nie zakończył się "konsumpcją" związku!  Są jednak motywy, które mnie po prostu zbulwersowały. I nic na to nie poradzę.

Kończę tą poważniejszą część i na zakończenie wracam do Sainata. Śliczny chłopiec i kiedy podszkoli swój aktorski warsztat, zacznie oszczędniej używać dziewiczego trzepotania rzęsami, to naprawdę fajne rzeczy może zagrać. I chętnie zobaczę jego rozwój.

W ogólnym podsumowaniu  Love by chance i Why R U? oceniam pozytywnie, bo nie zostawiły mnie obojętną. Zostałam poruszona i wzruszona, w różny sposób, ale skutecznie skoro tu me myśli przelałam i podzieliłam się tem, co mnie na wątpiach siadło.
To do miłego!

Komentarze

  1. Czekam aż obejrzysz The Untamed, tam będziesz dopiero miała okazję w pełni się rozwinąć analizując motywację i zachowania bohaterów tej dramy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. The Untamed już zdążyłam obejrzeć :) Cudny! Fantastyczne, fenomenalne widowisko!
      I wyjątkowo, mimo licznych narzekań fanów, uważam, że tym razem chińska cenzura zrobiła dobrą robotę. Gdyby chłopaki padli sobie namiętnie w ramiona, to zostałaby zburzona ta subtelna aura niedopowiedzenia. Niedopowiedzenia, które w tym wyjątkowym przypadku było po prostu piękne. Dosłowność by to zabiła. I byłoby szkoda.
      Niestety nie mam teraz czasu pisać a nawet zaglądać na bloga. Od września się poprawię :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. A mnie jednak bardziej zauroczył wątek Zona i Saifaha. Początkowo się nie lubili. Potem Zon dostał świra na punkcie noweli siostry i te jego dzikie ruchy oraz bolesne miny bawiły mnie do łez, np.scena w toalecie i tekst Saifaha o koreańskich cnotkach z dram. Potem zaczyna się wzajemne przyciąganie i rodzi się coraz większa bliskość, a to ich przekomarzanie się było trochę jak stawianie i badanie granic pomiędzy nimi. I to było fajne, taki dowód na to że nie od razu trzeba się na siebie rzucać itp. Często bardziej liczy się wspólne hobby, by robić coś razem i cieszyć się towarzystwem drugiej osoby. I ten senny uśmiech Saifaha...sama słodycz.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz