(18 +) Sztuka czy pornografia

 Uwaga!

Tekst poniżej zawiera omówienie fabuły filmów, czyli spoilery. Poza tym, pozwoliłam sobie, na użycie mocniejszego słownictwa i obrazowania, niż zazwyczaj. Tekst przeznaczony dla czytelników dorosłych.

Cztery wymienione przeze mnie filmy są zdecydowanie przeznaczone dla widzów dorosłych, nie tylko z powodu seksu i przemocy, ale też dlatego, że niosą trudny do ogarnięcia przez młode umysły przekaz emocjonalny. Nie ma się co śpieszyć z przyswajaniem treści zbyt mocnych i ciężkich. Na wszystko przyjdzie czas :)

 No właśnie. Kiedy to jeszcze jest sztuka, a kiedy już pornografia?

Nie pierwszy raz mam taką zagwozdkę. Nie pierwszy raz zastanawiam się po co to? Po co tak? Jaki w tym sens? Ameryki nie odkryję, ale, na swoje własne potrzeby, porozważam sobie ciemną nocą o erotyce, przemocy i miłości w filmie.

Do rozważań skłoniły mnie filmy, które ostatnio obejrzałam. Japońskie CallBoy i Sei no Gekiyaku czyli Dangerous Drug of sex, tajski PlayBoy and the Gang of Cherry i na dokładkę japońska klasyka - Imperium zmysłów. Trzy pierwsze to moje całkiem nowe odkrycia.

Podoba mi się, że kino nie boi się brać za kulturowe taboo, jakim jest sex. Raz lepiej, raz gorzej, ale mierzy się X Muza z tematami cielesności, pożądania, namiętności i konsekwencji z tym związanych. Bo muszą być jakieś skutki, jakiś morał. Seks zazwyczaj nie pojawia się tylko dla seksu, jest często katalizatorem przyspieszającym lub podkręcającym inne wydarzenia. Choć nie przeczę, są też filmy z wątkiem erotycznym tak głupie, że nie ma tam żadnego ukrytego przekazu, robione po to, by zarobić na goliźnie, na skandalu.

I tu właśnie można przejść do pytania, kiedy sztuka, a kiedy pornografia? Oczywiście wykoncypowałam sobie swój własny klucz. Jeżeli fabuła ma tyle sensu, że potrafię powiedzieć o niej więcej niż pięć zdań złożonych, to jest to sztuka. Jeżeli ograniczam się do prostego "o, kurwa" i kilku równie soczystych określeń, znaczy, że już pornografia. To taki skrótowy podział, ale działa.

A teraz... co rozumiem pod pojęciem "mocna erotyka". Wyjaśnię na przykładach - 50 twarzy Greya to bajeczka dla grzecznych dziewczynek, 365 dni, to bzdura na resorach ze śmiesznymi scenami szarpaniny. Z seksem, a tym bardziej mocnym, nie mają podobne produkcje nic wspólnego. Mocny erotyzm jest wtedy, gdy się nie śmieję, tylko czuję się zawstydzona lub zaciekawiona, a nawet zniesmaczona, ale to znaczy, że było intensywnie, działo się coś, co przykuło uwagę.

W ostatnim czasie powstało sporo filmów, które bazują na dosłowności. Aktorzy na planie faktycznie uprawiali niesymulowany seks. Dokładnie widać waginy i penisy. Ta dosłowność, to jeszcze nie to. To już prawie pornografia, bo niestety przeważnie nie służy niczemu konkretnemu. Tak jest np. w przypadku 9songs, nie wiem po jaką cholerę robili to na planie filmowym "naprawdę"? Uwiarygodnieniu historii to wcale nie pomogło, nie wzruszyło,  nie poruszyło ani nie skłoniło do refleksji. Więc po co? Bo niektórym się wydaje, że jak będą się naprawdę "kochać", to film zyska głębię. Nie zyska. Nie tędy droga.

Czy znalazłam głębię w filmach, które chcę omówić. Hmmm... nie wiem czy głębię, ale coś znalazłam. 

Zacznę od Imperium zmysłów. Film z 1976 r. W swoich czasach bardzo kontrowersyjny, skandaliczny wręcz. Zbierał skrajne opinie, oberwało się i reżyserowi i aktorom. Ciężko było, ale film powstał i wszedł do kanonu japońskiego kina. Chyba mój pierwszy film japoński. Miałam leciutko ponad dwadzieścia lat i oglądałam w akademiku z chłopakiem. Ha! Szokujące nieco, na tyle szokujące, że nie nastroiło nas do amorów. Czyli jednak nie porno. Film stary, starszy ode mnie, więc już leciwy. Oglądałam go ponownie wczoraj. Wciąż robi wrażenie. Nawet nie wiem, co mnie w nim aż tak szokuje, może właśnie to, że to jedno z moich pierwszych naprawdę mocnych przeżyć filmowych. Historia opowiada o namiętności tak wielkiej, że prowadzi do szaleństwa, wyczerpania fizycznego i emocjonalnego, a w końcu do morderstwa i okaleczenia zwłok. Szalone, ale piękne. To zatracenie bohaterów, ich ciągła potrzeba seksualnego połączenia jest fascynująca. Już mnie nie rusza aż tak mocno jak kiedyś, ale nie pozostawia w obojętności. Gdzieś tam potrafię to zrozumieć, choć nigdy seks nie był dla mnie powiązany z agresją i destrukcją, mimo to potrafię pojąć, że komuś odbiło. Dla mnie chyba pierwszy film FABULARNY,  w którym tak swobodnie majtał się penis, gdzie panie macały inną panią między udami, gdzie kolejna pani miała wsadzone do pochwy jajko na twardo, a potem je "urodziła" - takie rzeczy zapamiętałam, bo były dziwne. Naprawdę dziwne i faktycznie szokujące. Bo jak to? Prawdziwy film z fabułą, prawdziwy reżyser i prawdziwi aktorzy, i takie sceny? No tak to, czasami sztuka jest taka właśnie dosłowna. W tym filmie miało to sens, nadawało historii mocy. Było potem co rozważać. Rozważyłam i doszłam do wniosku, że nie, ja nie mam potrzeby aż tak zatracać się w miłości i namiętności. Autodestrukcja poprzez seks, to nie moja bajka. W Imperium zmysłów też chyba po raz pierwszy zetknęłam się ze swoistą japońską hmmm... jak to ująć... z jednej strony to wiktoriańską wstydliwością, a z drugiej wielką nonszalancją w traktowaniu fizyczności. Popadłam w dysonans poznawczy. Długo mnie trzymało. I to jest piękne! Tego szukam w kinie - czegoś co uczy, porusza, zastanawia. To jest sztuka.

To teraz CallBoy. Film japoński z 2018 r. Po pierwsze aktor. Gdyby nie on, film by mi się aż tak nie podobał. Kłamać nie będę:) Co nie znaczy, że film kiepski. Dobry. Obejrzałam z zainteresowaniem. Osią fabuły jest główny bohater, Ryou Morinaka (Tori Matsuzaka), dwudziestolatek,  student, dorabia w barze. Inteligentny, znudzony, introwertyk. Chłopak jest śliczny i interesujący. I ma w sobie ciekawość. A jak wiadomo, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Od pięknej, starszej od siebie kobiety dostaje niemoralną propozycję. Ma zadanie do wypełnienia i od tego, jak sobie poradzi, zależy czy dostanie nową pracę i ile będzie zarabiał. Radzi sobie, może nie rewelacyjnie, ale zdobywa uznanie asystentki nowej pracodawczyni. I zaczyna się jego przygoda. Ryou zostaje męską prostytutką. Ładną męską prostytutką. Kolega z pracy wróży mu już pierwszego dnia wielkie powodzenie. Szefowa powątpiewa. Jeszcze tylko fotka do katalogu i zaczynamy.

Teraz, jak dla mnie, zaczyna się najlepsza część filmu. Ryou spotyka kolejne klientki. Nie jest to odkrywcze, ale dobrze, że ktoś o tym znowu mówi, bo to trzeba przypominać, bo jakoś niektórzy nie wierzą - kobieca seksualność to niesamowity obszar, bogaty, niezwykły i wciąż niezbadany. Klientki są przeróżne, mają różne potrzeby, fetysze, fiksacje, albo po prostu pragną dobrego seksu i żeby ktoś je przytulił, wysłuchał. 

Moje ulubione randki: 1. Ranka z pierwszą klientką i dziki, szybki seks ledwo przekroczyli próg pokoju. Entuzjazm i zaangażowanie! To jest to. Nie dziwię się, że pani była zachwycona. Ja też byłam zachwycona :) 2. Randka z intelektualistką. Uwielbiam scenę w restauracji, gdy rozmawiają o Platonie, o  filozoficznych i literackich zainteresowaniach Ryou, a on się naprawdę nakręca i opowiada ciekawie i z entuzjazmem. Uwielbiam takich facetów :) A potem jest nieco dziwnie, pani ma oryginalny fetysz połączony ze wspomnieniem z dzieciństwa. Kobieta czuje się żałosna ze swoimi pragnieniami, ale z drugiej strony jest mocno podniecona i chce zrealizować to, na co ma ochotę. A nakręciła ją interesująca rozmowa. Ha! Ja się z panią zgadzam - inteligencja u faceta jest bardzo seksowna. Jak poradził sobie Morinaka z fetyszem humanistki? Bardzo dobrze. Opanowany, taktowny, zaangażowany, szczery. Miał chłopak talent. 

I tak krok po kroku spełniał fantazje kolejnych kobiet. Jego sława rosła. Stawka również. Praca stała się też pewną filozofią życiową.

Fabuła nie jest odkrywcza czy rewolucyjna, ale ma naprawdę dobre punkty. Z jednej strony wsadzają tam takie tandetne kwiatki, że zęby bolą np. dlaczego Ryou lubi starsze kobiety i nie ma problemu uprawiając z nimi seks? Bo mama mu umarła, gdy miał dziesięć lat. Gdy widział ją ostatni raz, kazała mu leżeć w łóżeczku i być grzecznym chłopcem. No to jest grzecznym chłopcem. I w sumie to potrzebuje mamy. Łomatulu, ale banał. A mimo to, jak tak snuł tą swoją opowieść, to mi łezka poleciała. Dlaczego? Nie wiem, ale żal mi się zrobiło dzieciaka. I to pokazuje, jak potrafi zadziałać dobrze dobrany aktor. Z drugiej strony, prostolinijność i szczerość bohatera dają taki czysty obraz postaci, nikt na siłę nie czyni go problematycznym i skomplikowanym. To taka przyjemna odmiana w kinie.

Potem Ryou zakochuje się w szefowej. A potem ma interesujący erotyczny incydent z kolegą z pracy. Dla kolegi też jest uprzejmy i spełnia jego pragnienie. Taki miły chłopak, każdemu pomoże, każdego wysłucha, nikogo nie ocenia, zawsze gotowy działać. Jak twierdzi Azuma - w Ryou jest wielka siła i urok zwyczajności. Jest tak "normalny", że aż pożądany. Ciekawa teza.

Ma nasz Ryou jeszcze wiele ciekawych przygód. Ale to już kto zechce, sam obejrzy. W sumie, ta dość kiczowata historia, została opowiedziana tak ładnie, że da się to oglądać i jeszcze można się przy tym dobrze bawić. Rozbawiło mnie to, że Ryou poczuł w pewnym momencie, że ma misję, seks-misję :) Jak dla mnie ta postać jest spójna, nie jakaś szczególnie wielowymiarowa, ale dobrze przemyślana, dzięki temu wzbudza zainteresowanie i sympatię i wierzę chłopakowi, że dobrze się poczuł w swoim zawodzie. I oki.

Dlaczego CallBoy wylądował w kategorii mocnych filmów erotycznych? Bo sceny miłosne są mocne. Dobrze, odważnie nakręcone, ale na tyle "ostrożne", że w zakres porno dosłowności nie wchodzą. I bardzo dobrze. Ale tyle uroczych pieprzyków, co ja się naoglądałam na pięknym ciele Ryou, to moje :) Jest na co popatrzeć. Akurat ten film niczym mnie nie zaszokował, może odrobinę scena z palcem mnie zabolała, ale nie jakoś przesadnie. A skoro przy tym jesteśmy, to muszę zaznaczyć, że tu też pojawia się wątek połączenia seksu z bólem fizycznym, przemocą. Całe pocięte ciało Azumy to jednak dość mocny element historii. Potrafię zrozumieć, że ból może być dodatkowym stymulantem, ale nie aż taki. Lecz Azuma czerpał z tego rozkosz, choć mnie trudno uwierzyć, że wyłamany palec wywołuje orgazm. Jak by nie spojrzeć, CallBoy to dobry film erotyczny o różnych odcieniach seksu. Warto obejrzeć.

Czas na Sei no Gekiyaku. Film japoński z 2020 r., oparty na mandze, świeżutki i faktycznie kontrowersyjny. Powiem tak - mocny na wielu płaszczyznach. Podoba mi się motyw przewodni, może nie jest odkrywczy, ale fajnie opowiedziany. Katsurago Makoto (Watanabe Sho), przeciętny urzędnik, żyje sobie spokojnie, ma dziewczynę, rodziców i nic szczególnego w jego życiu się nie dzieje. Pewnego dnia jego rodzice giną w wypadku samochodowym. Makoto czuje się winny, zaczyna pić, traci pracę, dziewczynę, przyjaciół. Nie zostaje mu nic, tylko rozpacz po rodzicach. Postanawia się zabić. Po pijaku wspina się wysoko i chce skoczyć, by zakończyć swój marny żywot. W ostatniej chwili ktoś go ratuje. Nieznajomy mężczyzna pyta go, czy naprawdę chce umrzeć, Makoto mówi, że tak i wtedy pada znakomite zdanie: "If you want to surrender voluntarily give me this life". Nieznajomy pozbawia Makoto przytomności i chłopak budzi się w dziwnej piwnicy. Pakt z diabłem zawarty. Katsurago trafia do piekła. 

 Jego oprawcą jest Yoda Ryoji (Kotadai Takashi), lekarz chirurg, który na co dzień walczy ze śmiercią, ratuje ludzi, a czasem ich traci. To lekarz, który próbował ratować rodziców Makoto, widział rozpacz chłopaka i zainteresował się nim. Sam też stracił kogoś bliskiego, kochanka. Nie może pogodzić się ze stratą. Obaj bohaterowie gubią sens istnienia, obaj nie mają powodu, by żyć.

Dlatego Ryoji wpada na szatański pomysł, wymyślił eksperyment - tak długo będzie seksualnie torturował Makoto, aż ten poczuje chęć do życia. I zaczyna się część najbardziej kontrowersyjna i dziwaczna. Moim zdaniem niepotrzebnie twórcy poszli w taką fizjologiczną dosłowność. Gdyby odrobinę złagodzić te sceny tortur, film nic by nie stracił na mocy, a zyskałby na estetyce. Serio. Strasznie popsuło mi odbiór całości to strzelanie spermą po kafelkach, wymyślne zabawki erotyczne i chichot doktora. Brrr...W pewnym momencie było to tak groteskowe, że śmiać mi się chciało i nie czułam strachu bohatera. I to jest błąd, bo mnie nie powinien śmiech ogarniać, tylko czysta groza. No, ale już trochę to przebolałam, jakoś to przeżyję :) 

To więzienie w piwnicy i zmuszanie do orgazmów to w sumie bdsm, ale nie do końca bdsm. Bo tak naprawdę doktor nie rani fizycznie Makoto,  nie bije go, nie katuje. Zmusza do orgazmów. Nie uprawia z nim seksu, tylko mechanicznymi zabawkami wywołuje przyjemność. Znawcy tematu nazywają to "treningiem", czyli przez długotrwałą, określoną stymulację, ciało uczy się odczuwać przyjemność z zaprogramowanych bodźców. W tym przypadku Ryoji przerabia heteroseksualnego Makoto na miłośnika stymulacji prostaty. Hmmm... nie ma co, fenomenalny pomysł na to, jak komuś uratować życie, nieprawdaż? Jest w tym jednak jakaś pokrętna logika, szalone to, dziwaczne, ale na swój sposób logiczne - poniżaj kogoś, kto chce umrzeć, tak długo, aż poczuje na nowo smak życia i zechce żyć. Niby bełkot, ale ludzka psychika jest naprawdę nieprzewidywalna i kto wie, co może wyjść z takiego eksperymentu. 

Koniec końców, doktorowi udaje się "kuracja ożywiająca" i Makoto już nie chce umierać. Wtedy doktor go wypuszcza. Tak po prostu go wypuszcza. Makoto powinien biec na policję i donieść na gnębiciela, ale oczywiście nigdzie nie idzie, nie ucieka, spotyka Ryoji i idą coś zjeść, rozmawiają. Absurd, ale po traumatycznych przeżyciach mózg Makoto może nie działać prawidłowo, przyjmijmy tą wersję ;). Zaczyna się tak naprawdę najlepsza część historii. Mężczyźni dużo rozmawiają, wyjaśniają się wszystkie kwestie "dlaczego i po co". Odwiedzają cmentarz. Przychodzi na nich coś w rodzaju oczyszczenia. Przynajmniej Makoto tego doświadcza.

Doktor jednak wciąż nie wie, po co ma żyć. Postanawia popełnić samobójstwo. W ostatniej chwili ratuje go Makoto i padają znaczące słowa: "Give me your life". Opowieść zostaje spięta klamrą, bardzo ładnie wkomponowaną klamrą narracyjną. Ostatnia scena dopełnia całość. Panowie "kochają się". To jest istotne, to nie jakiś tam seks, tylko "uprawianie miłości". Niby żadna różnica, ale emocjonalnie to niesamowity postęp. W końcu jest w tym filmie pięknie pokazany seks za obopólną zgodą, czuły, namiętny i satysfakcjonujący. Mocna, ale piękna scena. 

Podoba mi się w tym filmie wiele elementów. To dobrze pomyślana i zrealizowana opowieść. Podziwiam aktorów, którzy zagrali w tak trudnych okolicznościach fizycznych i emocjonalnych, tak dobre role. Aktorzy mocno podciągają ten film w moim rankingu. To był ryzykowny pomysł, mógł kompletnie nie wyjść, ale się udało - film robi wrażenie i nie jest głupi. Jest trudny, ale daje do myślenia. Czy naprawdę dwóch zwichrowanych psychicznie facetów może się pokochać? Nie wiem. Ale na pewno może się pokochać dwoje samotnych, zrozpaczonych, zagubionych ludzi. Relacja nawet najdziwaczniejsza, to zawsze relacja. Coś ich łączy, coś przyciąga. W tych okolicznościach sam fakt, że ktoś chce twojego życia, jest pocieszający. Ktoś cię chce..., więc żyj. Jesteśmy dziwnym gatunkiem ;).

I na zakończenie rozważań na temat sztuki i pornografii film tajski PlayBoy and the Gang of Cherry z 2017 r. Przy tych trzech wcześniejszych filmach, to jest taka bieda-produkcja. Widać, że mieli mały budżet, ale to nie byłby problem, gdy pomysł był dobry. No cóż. Pomysł był, ale się rozmył i wyszło, jak wyszło. Co jest w tym filmie dobre? Dobry jest, o! dziwo, główny wątek erotyczny. PlayBoy (Steven Furer) to męska prostytutka. Jego "specjalnością" jest bdsm. Uzależniony od bólu, zabawia się ostro nie tylko z klientami. Jest tu naprawdę dobre otwarcie - PlayBoy idzie po murach jakiejś podmiejskiej ruiny, wygląda jak władca świata - ładna sylwetka, nonszalancki ubiór i poza. Kto mu może podskoczyć? W ruinach spotyka się ze swoim partnerem, nazwałam go "Złotogrzywy":). Widać, że urządzają tu sesje nie po raz pierwszy, mają całe potrzebne oprzyrządowanie. PlayBoy dostaje ostre baty, a potem, być może dla zachowania równowagi, ostro rżnie Złotogrzywego. Istotę rzeczy oddaje właśnie owo "rżnie", gdyż inne słowa wydają się jakoś nie pasować :). Erotyczne preferencje PlayBoya ukazane są też w dalszej części: gdy spotyka się z klientem, pozwala się związać i nakłuwać igłą oraz gdy każe się podduszać dla osiągnięcia satysfakcji. Gdyby skupić się tylko na tej postaci, przeprowadzić coś w rodzaju analizy lub obserwacji jego uzależnienia od bólu i seksu, to miałoby to ręce i nogi, jakaś spójna historia by wyszła. Do postaci PlayBoya można by dołożyć jeszcze jeden element tej produkcji, który uważam za ciekawy. Chodzi o tajemniczego, prawie nagiego, zmaltretowanego chłopca, przykutego łańcuchem do podłogi w jednym z pomieszczeń (Karit Chutimakornkul). Trzymają go tam, nie wiem po co i dlaczego. Może dla jakiejś chorej fascynacji, może jako sexzabawkę, może jako zakładnika. Trudno zgadnąć. Wiadomo, że jest bity, a nawet wykorzystywany seksualnie. Odrobinę ludzkich uczuć okazuje mu tylko PlayBoy, który przynosi mu jedzenie, picie, okazuje troskę i coś na kształt czułości do zwierzaka. Anonimowy bohater sprawia przejmujące wrażenie, tylko jego los mnie zainteresował i wzruszył, tylko ta postać była świetnie zagrana, do kości przesiąknięta bólem, strachem i beznadzieją. Gdyby połączyć te dwa elementy i sensownie rozpisać historię, byłby naprawdę dobry film. 

Ale jest, jak jest. W filmie pojawia się Cherry, baba, która głównie się wydziera, maltretuje chłopaka na łańcuchu, kłóci się o narkotyki i przeszkadza chłopakom w intensywnym rżnięciu. Antypatyczna postać. Oprócz niej pojawia się też James czyli znany Gun Atthaphan Phunsawat. Biega i biega, wymachuje bronią, stosuje przemoc, zabija i sam obrywa. A wszystko z jakąś pustką w oczach. Początkowo myślałam, że ta pustka to zabieg artystyczny, ale okazało się, że to tylko brak celu. Gun ewidentnie nie wie, po co to wszystko robi. I jeszcze, żeby dobić film kolejnym zbędnym udziwnieniem, pojawia się LadyBoy i Oompon Kitikamar-reżyser i odstawiają jakieś dziwaczne seksy podszyte pseudo filozofią. Ja pierdziu...jaki kicz! Wszystko to tak psuje ten film, że aż przykro patrzeć. Cały wątek gangu i narkotyków to tylko głupawy pretekst, żeby Gun i Baba mogli sobie pobiegać z bronią. Reżyser z LadyBoyem mają niby dodać artystycznej głębi, ale nic z tego nie wychodzi. Cienizna. Ktoś nie odrobił lekcji z pisania scenariuszy i reżyserii.

Film jest kiepski. Ale... miał potencjał, który koncertowo zmarnowano. Szkoda. Jak widać sporo zdań złożonych mi wyszło, czyli nie jest to tania pornografia :) Ale nie jest to też sztuka. To ciekawy, choć zepsuty obraz i omówiłam go po to, żeby pokazać, kiedy, moim zdaniem, film stoi na rozdrożu, na granicy. Do zobaczenia tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

Te cztery filmy łączy motyw seksu i przemocy, pokazane w różnym natężeniu i w różny sposób. Zastanowiło mnie dlaczego erotyka tak chętnie łączona jest z bólem, poniżeniem i agresją. Dlaczego? Być może faktycznie seks jest tak grzeszny, że współistnieje z przemocą? I nasi czcigodni "ojcowie duchowni" mają rację, że diabli nas wezmą za pożądliwość? Ha! 

Myślę, że seks i przemoc to dwa tak mocne kulturowe taboo, na które nie mamy społecznego przyzwolenia, że dopiero w kinie pozwalamy sobie puścić wodze wyobraźni. Dlatego w filmach dzieje się to, czego sami chcielibyśmy spróbować, ale nie mamy odwagi. Stąd takie połączenie, obrazy mocne i ostre. Po prostu filmowcy bazują na naszych fantazjach.

Kino jest dla nas takim "obszarem bezpiecznej niemoralności" - oglądamy film i mamy namiastkę tego, co być może, chcielibyśmy zrobić, ale powstrzymuje nas strach. To nie jest łatwe przyznać się, że tkwią nam w głowach dziwne pragnienia i pomysły. A dzięki takim filmom możemy po cichutku, dyskretnie dotknąć tego, co taboo.

Sztuka i pornografia. Zdaje się, że idą ręka w rękę. Bo czym jest pornografia? To obnażenie intymności, seksualności w celu dostarczenia podniety widzowi. A czyż sztuka nie obnaża naszych najintymniejszych sekretów i nie podnieca odbiorcy? Jak najbardziej. 

Oczywiście nieco naciągam definicję, ale tylko po to, by pokazać, jak czasem trudno ustalić granicę między tym, co jeszcze artystyczne, a tym, co już pornograficzne. Najlepiej, żeby takie granice każdy ustalił sobie sam. I sam decydował, jakie treści chce oglądać, a jakie nie. Granice ulegają często przesunięciu, dorastamy, zmieniamy się i to, co nam się podoba, też się zmienia. Mnie podobały się te filmy, czemu dałam wyraz powyżej. Kto chętny, niechaj ogląda. Może zachcecie przedstawić swoją opinię. Chętnie poczytam.




Komentarze