Nadprzyrodzonej miłości meandry, czyli czar epickich k-dram

 Dziś zmiana tematu.

Dramy koreańskie, które wyczerpały mnie psychicznie i fizycznie. Poruszyły duszę i ciało, zmusiły do śmiechu i do płaczu. Wzruszyły i wzburzyły. A po wszystkim rozpamiętywałam je gorączkowo jeszcze przez kilka dni. 

Dlaczego jest to dla mnie tak istotne? Bo obejrzałam wiele, wiele filmów i seriali. Zaczęłam, gdy miałam jakieś cztery latka i siedząc na nocniku, udawałam, że sikam, a tak  naprawdę oglądałam wszystkie filmy i seriale, jakie tylko się dało. Pierwszy horror o wampirach obejrzałam, gdy miałam sześc lat - leżałam pod krzesłem dziadka i wszyscy o mnie zapomnieli, a ja wciągnęłam do swojego  małego umysłu najstraszniejszy film w życiu, o wampirach-samochodach, które wysysały swych kierowców. Bałam się przez kolejne kilka lat i szczelnie zakrywałam stopy i szyję podczas zasypiania, ale niczego nie żałowałam i oglądałam kolejne, i kolejne, i kolejne dzieła X muzy, i byłam szczęśliwa, aż poczułam przesyt. Obrzydliwy, wypełniający umysł śmierdzącym mułem, przesyt jednym i tym samym, jednym i tym samym, jednym i tym samym. Perełek, które mnie jeszcze zaskakiwały było coraz mniej. Aż...

...trafiłam na Netflixie na pierwsze koreańskie dramy w moim życiu. I potoczyło się z górki. Już nic nie mogło zatrzymać mojego głodu. Głodu nowości i świeżości.

Pierwsza mega-drama, która zaprowadziła mnie na ścieżki niezwiedzane jeszcze przez moją imaginację, to A Korean Odyssey znane również pod oryginalnym tytułem Hwayugi. Druga drama w życiu i takie trafienie! Zakochałam się. Zakochałam się w tej historii, w bohaterach, w muzyce, w całym dowcipie i smutku, w każdym kawałeczku tej układanki. Długo mnie trzymało. Kupiłam sobie nawet bransoletkę, imitującą tą, którą nosił Son Oh Gong. Odbiło mi jak nastolatce :) I czułam się z tym znakomicie, długo nie chciałam opuszczać tego świata i wracać do rzeczywistości. Pozycja obowiązkowa dla tych, którzy nie wzdragają się przed wątkami fantasy. Siły nadprzyrodzone to podstawa w tej dramie. Znakomite aktorstwo. Poza główną bohaterką, z której jest straszna mimoza, reszta była barwna i absolutnie niesamowita. Na czele Lee Seung Gi jako Son Oh Gong oraz Cha Seung Won jako Woo Hwi Chul. Do tego Psia Sekretarka i Prosiak, oraz najgrzeczniejsze na świecie zombie : "Przepraszam, że śmierdzę". Cała menażeria doprowadza do łez, zarówno ze śmiechu, jak i ze wzruszenia. Cudo.


Druga mega-drama, która wywróciła mi mózg na drugą stronę, to Goblin. O, rajuśku! Znowu siły nadprzyrodzone i magia. Główny bohater to Goblin, czyli coś w rodzaju nieśmiertelnego czarodzieja. Koreańskie gobliny nie maja nic wspólnego z europejskimi goblinami, to zupełnie inne istoty. Kim Shin, czyli mój najulubieńszy Gong Yoo, był kiedyś człowiekiem, generałem, który nie wykonał rozkazu zazdrosnego króla i nie zginął na polu bitwy. Zostaje zabity, tak czy siak, z rozkazu władcy, któremu był wierny. Ginie w gniewie, ze złamanym sercem. Jego upór doprowadza też do śmierci jego wiernych ludzi i najbliższej rodziny. Za dużo bólu, za dużo gniewu, za dużo buntu. Generał nie może spoczywać w pokoju, zostaje wskrzeszony i pokutuje tak długo, póki Narzeczona nie wyjmie miecza z jego piersi. I tuła się tak nasz generał kilkaset lat po ziemi, robi dobre uczynki i cierpi po stracie ludzi, na których mu zależy. Aż pewnego dnia, lekko podpity, bo choć Goblin, to głowę do alkoholu miał słabą, ratuje przed śmiercią kobietę w ciąży. I wszystko się zaczyna.

Jest tu wielka miłość, wielkie poświęcenie, przyjaźń, pokuta, żal i same świetnie opowiedziane rzeczy. Okazuje się, że król też pokutuje na ziemi w nowej roli i jest... przystojny :)

Losy Goblina, jego Narzeczonej i ich przyjaciół to przepiękna opowieść, która chwyta za serce, budzi zapomniany romantyzm i wytacza z człowieka litry łez. Ale co z tego? Jest tak cudnie, że aż ciało boli z napięcia. Warto pocierpieć :)


Trzecia mega-drama to  Tale of the Nine Tailed. Serial jest właśnie w trakcie emisji, jeszcze go nie dooglądałam, ale już kocham :) Wielkie zrobił na mnie wrażenie, nie tyle samą historią, chociaż podoba mi się, nie mam większych zastrzeżeń, ale przede wszystkim główną postacią. Głównym bohaterem jest Gumiho, Lis o Dziewięciu Ogonach stwór popularny w azjatyckiej demonologii. Tysiącletni Lis jest zmęczony swoim życiem i czekaniem. Czeka aż miłość jego życia do niego wróci. Czeka i czeka, i jest coraz bardzie zgryźliwy i cyniczny. Czy się doczeka i czy będzie happy end? Zobaczymy :) Absolutny wizerunkowy majstersztyk to Lee Dong Wook jako Lis - rude włosy i żółte oczy w momentach, gdy używa mocy - cudo! Zapatrzona jestem w niego, jak w obrazek. 

Dlaczego te historie tak mnie poruszyły? Bo grają na nutach duszy mojej jak na mandolinie :)

Po pierwsze wątki fantasy, jako stara fantastka uwielbiam takie klimaty.

Po drugie wielki romans, który silniejszy jest od śmierci. Jako stara romantyczka, lubię takie klimaty.

Po trzecie rozmach fabularny. Dzieje się dużo, z sensem, z morałem, z urokiem wielkim.

Po czwarte muzyka. We wszystkich trzech serialach są genialne soundtracki, które żyją własnym życiem poza filmem. Po prostu są to znakomite utwory. 

Po piąte. Obudziłam się z jakiegoś zestarzenia i znów poczułam się jak nastolatka, wszystko odbierałam mocniej, piękniej i przyjemniej. Odmłodniałam mentalnie.

I całe szczęście, bo dobrze mi z tym :)

I zamierzam ten stan utrzymać.

Tak mi dopomóż X Muzo, Natchniuzo Ty Moja i Ukochanie!



Komentarze